Port Poetycki Chorzów
Port Poetycki dla miłośników sztuki odbywający się w Chorzowie
nauczycielka, instruktor teatralny, czasami poetka. Doktorantka w Instytucie Badań Literackich PAN, redaktorka działu krytyki literackiej kwartalnika literacko-artystycznego sZAFa. Autorka trzech książek poetyckich: Lewa strona (SLKKB, Łódź 2009 – Literacka Nagroda Prezydenta Miasta Białegostoku im. W. Kazaneckiego), Sonia zmienia imię (KWADRATURA, Łódź 2011), Samosiejki (Galeria Literacka BWA i Biblioteka FRAZY, Olkusz 2011 – nominacja do w/w Nagrody). Publikowała m.in. w Studium, Tyglu Kultury, Arteriach, Migotaniach, przejaśnieniach, Pro Arte, Notatniku Satyrycznym, Frazie, Toposie. Laureatka ogólnopolskich konkursów poetyckich. Mieszka na Podlasiu, ma także swoje miejsce w sieci: www.reteskowo.blogspot.com.
Żar. Ptaki
Mrozy tamtej zimy były wyjątkowo
ostre. Ściany, nasycone wilgocią,
kurczyły się, kiedy Hanna zagniatała
ciasto na chleb. Lepkie i sprężyste,
pachniało oliwą i ziołami. Tak, szeptała, tak,
niech się odrodzi z krwi i kości, ze wszystkiego,
co mokre, niech przyleci z grudniową jutrzenką,
kiedy fioletową mgłą wybarwia się świt. Wolno,
równomiernie rozgrzewała się duchówka, formy
wypełniała codzienność i wtedy zjawiały się,
ogonami lizały słodkie ciało. Ciasto na rękach,
przedramionach. Hanna chwytała pióra, znikała
za oknem. Nikt nie wiedział, czy wróci.
O tym, co jest pomimo
Nikt nie wiedział, czy wróci. Świat układał się
po swojemu: Słońce wymagało, żeby ktoś
kręcił się dookoła niego, a siła kiełkowania
działała nieustannie, chociaż wciąż w różnych
miejscach i kobietach. To był czas drogi,
zapowiedź dni, kiedy najważniejsze staje się
miejsce, dom pełen ludzi i kotów spragnionych
czułości. Przychodziły, i Hanna sfruwała nagle,
odganiając żar-ptaki. Stygł ogień, sypał śnieg,
a światło chowało się w chmurach.
Nikt nie wierzył, że za kurzawą
został jakiś świat.
Popiół
Grudzień był tak ostry, że ptaki zamarzały,
gdy tylko przysiadały na gałęzi. Hanna codziennie
odgarniała śnieg, czekając, kiedy mróz schwyci
te najgorętsze. Przylecą, a zimna bestia ściśnie skrzydła
i kostki wypełni lodem. Wreszcie przestaną wracać,
pojawiać się znienacka, zagarniać ciało, podpalać. Dni
kłuły coraz mocniej, zdawało się, że rtęć w termometrach
zniknie. Hanna czekała. Sprawdzała każdego ranka,
kiedy na ścieżce zalegną spopielałe
ognistopióre.
(z tomu „Samosiejki”)