Nawigacja mobilna menu

Robert KowalskiRobert Kowalski – rocznik 1991. W liceum założył ze znajomymi nieformalną grupę poetycką, która wydała własnym sumptem cztery antologie i występowała m.in. w gliwickim Młodzieżowym Domu Kultury. Mieszka i tworzy w Gliwicach.

 

 

 

 

 

„Pierwsza spokojna noc”

 

Obserwuję ponad pochylonymi głowami. Twoja książka bardziej mnie intryguje niż czarny golf, a wypracowanie zachęca mocniej niż czerwona Miura. To nie o Manzonim będę myśleć, czytając.

Może zainteresuje cię twoja imienniczka? Mam dzisiaj wolne, a w Monterchi Piero uczynił nastoletnią wieśniaczkę Madonną. Macie podobny wyraz twarzy, ale ty nie chcesz dzieci.

I znów smutek głęboki jak spojrzenie, a ja wiem to, co chcę wiedzieć. Zatrzymuję, gdy Twoja dłoń daje sygnał. Zarost drapie Twój policzek, poezja ożywa.

Powracasz. Zamykamy za sobą drzwi, wilgotni. Płaszcz i golf lądują na ziemi, widzimy siebie. W deszczu nie słychać westchnień. Czczę cię, gdy doznajemy wniebowzięcia. Uśmiechasz się, ta noc nie jest spokojna.

 

 

„Brzmienie”

 

Wierzę w niewierność muzyczną, gdy wraz z Vivaldim

wspominamy miniony rok, Kurt opowiada, jak

czekał na mamę u dziadków, a potem panna Stirling

smyra mnie smyczkiem po uszach

i milczymy, choć tyle emocji, za którymi

gonią nasze ciała.

 

Słyszałem, że im ciemniejsza skóra, tym

głębsze korzenie, i faktycznie Murzyni

tworzą do rytmu tamtamów, nawet gdy

są biali. Wciąż lubią futra i noszą biżuterię

jak trofea z polowań albo z wojny

z plemieniem z sąsiedniego wybrzeża.

 

Z biegiem dyskografii miłość potrafi

stracić urok, gdy sprowadza się do

pustych gestów, i gdy brakuje już

tematów do rozmów, nawet tych

bez słów. Wolę wtedy wspominać

najpiękniejsze momenty, nawet gdy

piękne nie znaczy szczęśliwe

*

i znów strzelają do 50 Centa.

 

 

„Rzymska opowieść”

 

Jest późno. Powietrze nasiąka muzyką,

która wpełza w każdy kąt i ślizga się

na odkurzonych przez ciebie podłogach.

 

I znów nie dzielą nas schody, chociaż

razem się wspinamy, porzucamy fartuszek,

pokonując kolejne stopnie.

 

Stopy wybijają pierwotny rytm, który

burzy spokój, podbija tętno. Spieszymy się,

zapominamy, wracamy do korze