Nawigacja mobilna menu

Radosław Wiśniewski – ur.1974 – absolwent psychologii UJ, były urzędnik mianowany, były dyrektor wiejskiego domu kultury, ex-wykładowca, niegdyś pizza driver, a obecnie sprzedawca hurtowy urządzeń niskoprądowych w hurtowni „Dipol”. Mieszka w Kiełczowie, pracuje we Wrocławiu, związany z Brzegiem. Pisze wiersze, publicystykę, prozę, krytykę. Autor kilku książek z wierszami – ostatnio wydane „Inne Bluesy” (Olkusz 2015), „Psalm do św. Sabiny” (Brzeg 2016), „Dzienniki Zenona Kałuży” (Łódź 2017). Teksty bywały tłumaczone i publikowane w języku niemieckim, angielskim, hiszpańskim, ukraińskim oraz węgierskim. Jest współzałożycielem Stowarzyszenia Żywych Poetów z Brzegu, byłym redaktorem naczelnym ex-kwartalnika „Red.”, wieloletnim współpracownikiem „Odry”, „Studium”, „Undergruntu” oraz kilku innych nieistniejących pism literacko-artystycznych. Stypendysta Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego (2004 i 2016), Baltic Centre For Writers and Translators w Visby (2009 i 2013), a także Funduszu Popierania Twórczości ZAIKS (2017). Lada dzień ukaże się zbiór anty-poematów „Kwestionariusz Putinowski oraz inne medytacje w czasach postprawdy”. Na wydanie czeka debiutancka proza pod roboczym tytułem „Trans-migracja” .Pracuje nad większą prozą pod tytułem „Stowarzyszenie Żywych Poetów”, zbiorami opowiadań „Blues”, „Pewnego pięknego dnia” oraz „Biurwa” oraz kolejnym zbiorem wierszy, na razie bez tytułu.

 

Mane Tekel Fahren (fragment)

I.
TYMOTEUSZA

Godan daginn albo Pierwszy list do Tymoteusza

Wszystko wyraża się przez piosenkę śpiewaną w języku,
którego nie znam i nie mam prawa rozumieć. Anglia wraca
do domu. Islandia idzie dalej. Szkocja myśli o niepodległości.
O wszystkim innym, co ważne wiem od proroka, który umie
powtarzać tylko jedną głoskę na wiele sposobów. I brzmi
prawdziwie. Wierzę mu na śmierć i życie. Teraz wiem
co to znaczy.

Pierwszy List Tymoteusza do Kiełczowian

To jest w moich oczach i wypełnia je bez reszty. A kiedy się rusza
niezliczonymi częściami, które szumią, odbijają światło, mienią się
w nim – czuję ruch tego, czym oddycham na skórze. Wtedy to duże,
okrągłe, które dotyka ciepłem, sprawia, że muszę mrużyć oczy.
A potem widzę taniec wielu drobin w świetle, które mają barwę
spokoju i słyszę dźwięk, a okrągłe i ciepłe ledwo mruga do mnie
zza tego co się rusza i ja mrugam do niego. Wszystko jest połączone
w jedno chociaż jest tego wiele; jest osobno, razem i wypełnia oko,
dotyczy mnie, ogarnia, zajmuje i nie ma niczego, tylko to.
Jest tego tyle, że macham rękami, kopię na zmianę nogami,
byle mocniej. Chcę, żebyście zobaczyli, to, co widzę nie wiedząc,
co to znaczy widzieć. A wy mówicie tylko „drzewo”, „liście na wietrze”,
„słońce”. Nie wiem co to znaczy. Więc kopię, macham i wyprężam plecy
w łuk. Nie umiem inaczej nawracać, ale wierzę. Jest jeszcze czas.

Pierwszy pacierz tymoteuszowy

Niosłem ciebie na rękach. Wszystko było nowe i świeże.
Smak rogu pieluszki z tetry zagryzanej rytmicznie (tatatata),
znikający punkt za nami (mamama), lśniący po deszczu
wielki kontenerowiec na kotwicy (o!o!), który przypłynął tu prosto
z Chin. Granice były płynne jak zawsze, jakby ktoś próbował
z nas zadrwić (aaa – ba!), zorganizować zasadzkę, czego świadectwem
znikające ślady stóp, odwieczny rekwizyt klasycyzujących kolegów
(Tatum? Tatum?). Tak chciałem ciebie nieść, jak najdłużej, najdalej
ponad tym było-minęło-jest-nie ma-było. Bylebyś był ponad tym,
bezpieczny w zrostach powietrza, kiedy zabranie rąk, refleksie światła
na krótkiej fali. Żebyś był. Na pewno. Ba.