Port Poetycki Chorzów
Port Poetycki dla miłośników sztuki odbywający się w Chorzowie
Oliwia Betcher – redaktorka Babińca Literackiego oraz Inter-Literatura-Krytyka-Kultura, tłumaczka, trener umiejętności językowych, recenzentka literacka.
nangaparbat, niby za pan brat
(pamięci T. Mackiewicza)
niby agonalny, jakby bez kontaktu, tak zupełnie bardzo
bez szansy na pomoc. że sprint pod szczyt możliwości rozwagi,
uwagi nie poświęcając, po kogo nie idą, może z wyjątkiem
sprzecznych newsów w sieci. wyplączą się łatwo z ciężkich
odmrożeń kończyn (pewnie w końcu serca) dziewczyny, której uśmiech na zdjęciu zbiega
się ze zbiegiem z ośmiotysięcznika. a siostra? no, że umarł, skoro
skorzy byli go rano zostawić (składnia!) składa ręce, nie chce już wyjaśnień,
jaśnieje jej w oczach świeczka, świat to widzi z fejsa. wrze kocioł informacji,
ale co nam z tego, że może bardziej heroiniczne były te wyczyny niźli heroiczne.
wyczulony wydusi: po trupy się nie idzie, co najwyżej po nich.
to jasne jak śnieg z tamtej stromej grani. jasne jak śmierć, co jak zawsze, po nic.
przetrącony refleks albo utajony refluks
I.
i że parzę, gdy patrzę, też nieprawda. przyszedłeś posłuchać plotek? wpadła
mi do odry półka pełna przereklamowanej poezji.
koledzy wyłowili, co się dało i to, czego nie
też wyłowili. to działa
na zasadzie: co jest twoje, to moje, a co moje, to pochwal. proste
patenty jak przerobić przyjaciela w petenta albo pęd pod wiatr.
wszechobecna wszechwiedza. entliczek mętliczek, czerwony policzek? wal,
tylko szczerze (pochowaj powściągliwość), co mam
ściągnąć tym razem? majtki? aktualizację
majnkrafta? przypadkiem napomknę, że osobiście
nie param się paranoją, odkąd potrafię wykalkulować różnicę między: być
o kogoś zazdrosnym, a zazdrościć kogoś. od kiedy moim zadaniem
jest słuchać, też mam coraz większą potrzebę wyjścia
przed wyjaśnieniem, potrącania (przypadkiem i za uszkodzenia). wpadania
w słowo jak w nurt.
II.
od kiedy zadaniem przestało być schudnąć, wsłuchiwałam się
w schludnych kolegów, już tylko czekając na wykolegowanie. lgnęłam momentami,
i przerastało mnie posłuszeństwo, ale nie przyrosło, choć fakt, zbyt wiele
razy wyciągałam rękę i łazęgów z bagna. po wszystkim
poodsuwałam przyległe przedmioty. w tej metodzie jest szaleństwo: moda
na niepodobanie przydarza się przypadkiem jak porozumienie – tak twierdzi
tarot i jasna logika – cholera! – wpadł mi znów do odry odratowany szczeniaczek. wiesz, że większość
węszy tu jeszcze w poszukiwaniu? szastają szemranym szacunkiem do przedmiotów, sure, realistycznych. przyjmują rezygnację za symbol nowej wiary.
prawda czyści wolniej
mężczyznę poznaje się po tym,
jak zaczyna znajomość. na przykład byłam wtedy jak połowa ciebie, miałam
sukienkę o długości jeszcze nie sama chciałaś, ale już nie panna
świętojebliwa – zawsze zasłaniam tyle, żebyś chciał zobaczyć
wszystko. zakodowałeś zatem: zlękniona trochę czasem, za to w myślach
zator. głowa prawie pękła od piękna wokół: szum jak szuranie
wysłużonym sznurkiem po wysuszonej ścieżce. szczękanie
z zimna, choć wiosna. i szczekanie słyszane z odległości.
stukanie zepsutej walizki waliło, przyznam,
dosyć finezyjnie, w barierę synestezji.
na rynku nad ranem tłuczone szkło. szłam w tłum, tłumaczyłam,
że boję się, że kogoś bolę i że koherentny marcinz marsową
miną minął się z powołaniem. wojsko zrobiłoby mu lepiej niż kobiety
puste jak kościoły, ale kości grzał, rzuciwszy się, jeśli już, to w błoto pyskówek.
pałętał się jak chłopiec, którego nie będzie po co pamiętać po pięciu latach. mężczyznę
poznaje się po tym, jak zarzyna się dla sprawy.