Nawigacja mobilna menu

Paweł Szałankiewicz redaktorka sZAFy, felietonistka eleWatora.
Autorka tomików Czekając na Malinę (2012), Liczby nieparzyste (2014)

 

 

Blog autorski: Pierwszy Milion Nocy

 

 

Droga

Irlandzkie poetki piszą o Belfaście i o końcu
końców. O wieczorze w Dublinie, królowej Magii,
dziewicach, dziwkach, Magdalenkach, ich dzieciach,
cieniach, które rozciągnęły się od północy na południe.

The Wild Atlantic Way i stajesz przede mną z plecakiem,
termosem z kawą. Popatrz w dół klifu. Obraz rozwija się,
przywierasz do skały, nasłuchujesz. Poetki patrzą w słońce,
nad brzegiem oceanu plotą o figlach z rybakami.

Wyobrażają sobie dni, kiedy głodne sączyły krople whiskey
o smaku pól torfowych. Znad urwisk okrzyki niosą się, zatrzymują.
Nie chodzi o ciebie, a o chłód muzealnych posadzek. Puste kurhany.
Odciśnięte kciuki na kamieniach, ich linie. Ołówek rozmaże się,
ślad po nim na zawsze pozostanie tajemnicą.

Zdolność naprawiania błędów wymowy, odwzorowywania
szablonów. Budzenia się w nocy, na wyspie, w środku wilgoci.
Mam tę samą czerwień na ustach, co Seamus Deane.
Kilka nowych książek, rzeczy, starszego mężczyznę. Dom
nad oceanem.

 

 

Unikanie nożowników

 

Kiedy wspominasz o Belfaście mam zawrót głowy, mówisz:
o dymie, przejściach, podpaleniach. Tamtej nocy z długimi
kłami, zatkanymi żyłami i tego, czego chcesz od nas panie.
Znowu zbliża się lipiec. Ludzie gubią się w nagłej chrypce,
odcieniach oranżu, pragną wiedzieć czy śmierć to tylko umrzeć.

Tytuły wierszy układają się w pozdrowienia. Mogłabym nimi
zabrudzić ściany, pokryć warstwy forniru, utulić dzieci.
Głosy powoli gasną, kończy się strona, kończą piosenki.
Coś rozbija się o coś. W tym świecie, blisko klifu,
można zaobserwować akrobatów. Tracą siebie wolniej i wolniej.

Mdleją. Pies skomle, koty bronią się przed cieniem z drugiej
strony bramy. Nie wiem, co mam z nimi wspólnego, boli
tylko w chwili, kiedy się duszę. Oni to widzą.
Zaciągają kaptury, chowają eleganckie krawaty.

 

 

Pamięć ciała

Masz osiemdziesiąt lat, pigułki na sen,
skwarny lipiec. Zaciskają ci się płuca.
Wolisz być na moim miejscu, snuć się z koleżankami
po barach.

Przyszło przebudzenie, kiedy przeskakiwałam płot.
Nie mam ósemki przed zerem i koleżanek. Pomyśleć,
że mamy coś wspólnego, prawdopodobnie
to niestrudzone szukanie czegoś miłego.

Idę na spacer, by objąć cedr w Massey’s Woods.
Kryje w sobie smak wojny, powstania. Rozcięte wnętrze
wypełniają blizny, bluszcz. Ludzkie zwyczaje, znak pod sercem.
I wtedy

poprawiam gramatykę, rozcieram na murze kolor liścia.
Mogłabym nie wiedzieć, ile czasów nastąpiło przed i po.
Bronić się rękoma, zwariować dzięki niej. Muszę wyjść,
wypłukać z siebie karnację, włosy, cierń.
Owinąć stopy, zagłuszyć odgłos obcych kroków,

inne życie. Pamiętam, jak mówiłaś, że człowiek
ma przynajmniej dwie twarze. W negatywie wolę
nie być na swoim miejscu.