Port Poetycki Chorzów
Port Poetycki dla miłośników sztuki odbywający się w Chorzowie
Jerzy Suchanek – ur. 1 sierpnia 1953 r. w Bytomiu. Do 1956 r. mieszkał w Węgierskiej Górce, potem w Sosnowcu. Od 1991 roku mieszka w Gliwicach.
Wydał zbiory poetyckie Proszę rozejść się do domów (1974), 49 wierszy (1981), Jestem nie tylko słowem (1983), Czytaj szeptem (1991), Bębny (2007), Pusto (2007), Widzimisię (2008), Ku (2009), Jutro przeczytaj jeszcze raz. Wiersze wybrane (2010), Folklor polski (2011), Fe (2012) oraz zbiór przypowieści Ośle ziółka (2008) i powieść Płakula (2009).
W 2011 r. ukazała się książka poświęcona jego twórczości poetyckiej Dlaczego Suchanek? Spojrzenia i interpretacje.
Wiersze, prozę i teksty krytyczne publikował m.in. w „Literaturze”, „Przemianach”, „Poezji”, „Nowym Wyrazie”, „Kujawach”, „Integracjach”, „Studio”, „Autografie”, „Opcjach”, „Śląsku”, „Artylerii”, „Migotaniach-Przejaśnieniach”/„Migotaniach”, „Akancie”, „Arkadii”, „Nowym Zagłębiu”, „Poboczach”, „Arteriach”, „Stronach” „Toposie” i „Arcanach”. A także w antologiach: Nowy sezon (1997), Arka poezji (1998), Gliwicki Almanach Literacki (2001), Zagłębie poetów (2002), Zderzenia poetyckie (2009), Pociąg do poezji (2012), Węzły, sukienki, żagle. Nowa poezja, ojczyzna i dziewczyna (2013) .
Laureat m.in. nagrody głównej X Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego im. J. Śpiewaka (Świdwin 1979), „Kogi Gdańskiej” (1985 – za upowszechnianie poezji młodych twórców), Nagrody Artystycznej Miasta Sosnowca za 2007 r. Stypendysta Marszałka Sejmiku Śląskiego w 2008 r.
Współzałożyciel Piwnicy Literackiej przy Studenckim Centrum Kultury „Zameczek-Remedium” w Sosnowcu i współredaktor jej wydawnictw (1981, 1983-1985).
Pomysłodawca i organizator I Pszczyńskiej Biesiady Poetyckiej (1985), Mysłowickich Tygodni Poezji (1986-1991), współprowadzący Klub Literacki w gliwickim Klubie „Perełka” (1993-1998).
Ustanowił własną literacką Nagrodę Otoczaka. W dziedzinie Poezja za rok 2006 nagrodził nią Wojciecha Brzoskę za rok 2007 – Piotra Cielesza, za rok 2008 – Wojciecha Kassa, za rok 2009 – Macieja Meleckiego, za rok 2010 – Andrzeja Niewiadomskiego, za rok 2011 – Przemysława Owczarka, za rok 2012 – Arkadiusza Kremzę.
Reżyser dwóch polskich prapremier dramatów J. Brodskiego Marmur (1988) i Demokracja (1989) w założonym przez siebie Teatrze Zwyczajnym Miejskiego Centrum Kultury w Mysłowicach. Ponadto tamże w latach 1987-1991 wyreżyserował m.in. Żegnaj Judaszu I. Iredyńskiego, Emigrantów S. Mrożka, Ścisły nadzór J. Geneta i Król umiera, czyli ceremonie E. Ionesco. W 2005 współreżyserował Odkamienienie i Jasełka – Obrót świata w Teatrze Integracyjnym „Atta” Ośrodka dla Niepełnosprawnych Najświętsze Serce Jezusa w Rudzie Śląskiej – Halembie, według własnych pomysłów i scenariuszy.
Współzałożyciel Piwnicy Literackiej przy Studenckim Centrum Kultury „Zameczek-Remedium” w Sosnowcu i współredaktor jej wydawnictw (1981, 1983-1985).
Współredaktor i współautor wkładki literackiej „Zjawiska” do Gliwickiego Informatora Kulturalnego (1994-1996).
Współzałożyciel i redaktor naczelny gazety miejskiej „Życie Mysłowic” (1990-1992), sekretarz redakcji samorządowych tygodników „Wiadomości Gliwickie” (1992-1993), „Nowe Wiadomości Gliwickie” (1994) oraz tygodnika informacyjnego „7 – Tydzień w Regionie” (Gliwice 1994-1995). Współredaktor miesięcznika samorządowego gminy Miedźna „Gminne Sprawy” (od założenia gazety w 1992), od lipca 2002 do grudnia 2004 jego redaktor naczelny (w grudniu 2004 władze samorządowe gminy Miedźna zrezygnowały z wydawania „Gminnych Spraw”). Wydawca i redaktor naczelny „Miedźniańskiego Kwartalnika Kulturalnego” (Miedźna 2005).
Most na Sole
Szare popołudnie kąpie się w brudnym deszczu.
Bałtycki niż ospale przeciska się przez góry.
Soła nerwowo wzbiera, aż drżą betonowe przęsła
przekrzywionego pomnika turystyki i złodziejstwa.
Woda upływa, brzegi powoli odsuwają się od mostu.
Na moście pusto, bo ktoś z niego już skoczył.
Ale rzeka zmyła wszystkie ślady z kamieni na dnie,
zaś deszcz spłukał nawet białą farbę z asfaltu.
W sezonie był tu duży ruch pieszych i samochodów,
a nocowało się pod mostem i bezpłatnie i bezsennie.
Wrzaski pijanych, migotanie świateł i pisk opon
odbijały się od betonu i cichły niesione przez wodę.
Brudny deszcz nie ustaje w nieruchomych górach.
Woda upływa, brzegi wciąż odsuwają się od mostu.
Niczego tu nie można zmienić, niczego cofnąć.
Cóż się poradzi przeciwko niepogodzie i pustce.
Mieszkańcy siedzą po domach przed telewizorami.
Zapewne wszyscy przeczekają i ulewę i samych siebie.
Pogoda się poprawi, wojsko wybuduje most drewniany.
Bałtycki niż ospale przeciska się przez góry.
Mieszkańcy siedzą po domach przed telewizorami.
Nie są właścicielami mostu, więc to nie ich klęska.
Na moście pusto, bo ktoś z niego znów skoczył.
Szare popołudnie kąpie się w brudnym deszczu.
Za którymś oknem pojawia się sześcioletni chłopczyk
i wodną farbką maluje na szybie żółte słońce.
Z domu naprzeciw ktoś wychodzi i podnosi kamień.
Woda upływa, brzeg wciąż odsuwają się od mostu.
Czytelnik niepraktykujący
dla Kuby Borowczyka
Rozwiązuję krawat, rozpinam kołnierzyk, trę czoło
Mam kłopoty ze wzrokiem, słowa wspinają się na siebie
Nie mogę wszystkich przeczytać, jest ich za dużo
W listopadzie szybko robi się ciemno i łażą po oczach
Chwilę odpoczywam i zapalam światło nad głową
Słowa kłębią się, szeleszczą, bzyczą, brzęczą, cmokają
Są wszędzie, na kartce z wierszem, na ręce z kartką
Na stole przede mną, słyszę ich szmer we mnie i za mną
Nie odwracam się, wiersz trzepoce, kartka trzeszczy
Czytanie budzi słowa siedzące w słowach, wstają nagle
Idą gdzieś szybko, albo krążą tam i z powrotem
Wzdłuż, w poprzek, w głąb, zygzakiem i skośnie
Od słowa do słowa, patetycznie, serio i dosłownie
Słowo „pstryknął” zatrzymuje się przed „zapalniczką”
Tryska płomyk, więc przyduszam wiersz do kartki
Jakbym położył dłoń na łonie trzydziestoletniej kobiety
Ale już w tym wersie pisze, że dotknąłem brody Boga
W miejscu, gdzie splata się z cienkimi włosami modlitw
Jestem czytelnikiem niepraktykującym, przypadkowym
Oglądam telewizję, prawie nie znam się na wierszach
Taki gąszcz słów wydaje mi się raczej niestosowny
Wiersz jest między tym co grzeszne, a tym co święte
Kładłbym tu gałązkę świerku, igły w równych rzędach
Żadnej sośniny, nastroszonych pomponów pod pachami
Nieczytelnych, lepkich od żywicy, dusznych i duszących
Gramolących się na siebie, poganiających oddech
Jak poufałe palce kobiety, gdy dotykają pełnej szyszki
Dzisiaj idę do niej na kolację w listopadowej ciemności
Kończę rozcierać na policzku odrobinę wody kolońskiej
Starannie spinam skrzydełka śnieżnobiałego kołnierzyka
Zaplatam na szyi pierścień srebrzystego krawata
Odświeżam usta, tyle mam jej do powiedzenia, tyle słów
Niedziela w maglu
Chmurniej i zimniej, w źrenicach luzują się
gwózdki, gwiazdki, gwizdki, choć w deskę
wciąż puka wczorajszy młotek słońca, a deska
na głowie kolebie się, półka z zapamiętaniem,
luźniej na niej, znowu luźniej, grzebień zrzedł,
jak las lasek stukających między spożywczym,
pożyczkowym, kościołem, uniwersytetem,
damską bielizną, groblą grobów i stadionem.
Kusą pokusą jest przejść się tędy, tamtędy
i owędy z kosą, boso, i żąć reklamy, i rżnąć
redaktorów, myśląc o tym tylko, co znaczy
lub nie znaczy zdanie „cztery pułki na półce”.
A podobno premier swoje wyłupiaste oczy na
noc wyłupia z dołów do słoika po sarepskiej
musztardzie, do, a może od połowy pełnego
tego, co przez cały dzień ściekło z monitorów.
A podobno prezydent nie nosił ani babce ani
matce ciężkiego prania do magla, uciekał do
szopy, w której, jak w amerykańskich filmach,
razem z szopem praczem odgryzali łepki
wiewiórkom i łebki Świętej Rodzinie, Trzem
Królom oraz pasterzom z bożonarodzeniowej
szopki, która tam chowała się w pudle przed
pudlem ciotki. Ale wtedy chyba pudle były
zabronione? Pudle i szopki, jeśli faktycznie.
Harcerki nosiły bardzo krótkie spódniczki,
takie krótkie, że śpiewały przy ognisku na
stojąco. Minispódniczki. Tak. I nie goliły się
pod pachami i pod spódniczkami. Pan Bóg
i Pan Honor wówczas nie interesowali się
higieną, kwestie mody zostawiali tej starej
Pani Ojczyźnie, która ukrywała Żydów przed
Niemcami, więc potem Żydzi tak się ukryli, że
bardzo, bardzo trudno zauważyć, gdy Panią
Ojczyznę ukrywają przed nami pod pokrywą
drwiny. Pan Honor ze zmarszczoną brwią
czeka na Pana Boga, który był w niebie, lecz
na upału ukrop wziął urlop. No, jest już
chmurniej i zimniej, dobrze, że pranie wyschło
w sobotę, w poniedziałek pomaglujemy do
późna. Albo i nie. Niebo leje i grzmi, w leje po
powodziach wpadają kościoły i magle, patrz tu,
nie tam, odmęt wzbiera u naszego magla bram.
Gdzież Pan Honor schroni się jutro z miotem
podmiotów, z niepoprawną i niepoprawioną
wiedzą i gawiedzią, gdzież będzie prawdę
i nieprawdę krzyżował i wałkował, gdzież
antysemityzmu antylopie zatknie antenę?
Bo wały runą, runą! Pan Bóg, przepraszam,
imię niewskazane, więc mówię Pan Bób, Pan
Bóbr, o, Pan Bob za tym stoi, jak za stojącymi
harcerkami, a ty zrzuć z półki cztery pułki
i z deski rób statek niebieski na gwizdek, na
gwiazdkę zdążysz gwózdki powbijać i toast
spełnisz ze słoika po sarepskiej musztardzie.
Gość główny XII edycji Portu Poetyckiego – 21-06-2014 r.