Nawigacja mobilna menu

Urodzona w 1976 roku w Wielkopolsce, mieszka na Śląsku Opolskim. Z zawodu nauczycielka języka polskiego, prywatnie matka dwóch synów przysposabiająca ich do „bycia”. Pisze wiersze i prozę, współorganizuje akcje poetyckie, warsztaty, rzadko bierze udział w konkursach, ale ma kilka nagród na koncie. W 2011 roku ukazała się jej debiutancka książka poetycka pt. „W oszukiwaniu snu” wydana nakładem Salonu Literackiego. Obecnie przygotowuje drugi tomik. Lubi rodzinne piesze wycieczki po górach i lasach. Ceni w ludziach spokój, prostotę i posiadanie pasji. Nie ogarnia nadmiernych konwenansów.

oswajanie

 

stajesz się na zawsze odpowiedzialny za to co oswoiłeś [Exupery]

 

w tę podróż zabiorę z pewnością Damę Kameliową

Małgorzata tak pięknie umierała i tyle było chustek wokół

poczucia obowiązku potu na szyi i pustki której można było dotknąć

zanim skończył się pierwszy rozdział

 

pytasz dlaczego płaczę gdy mnie coś wzrusza

to nie wzruszenie to wiedza że odejścia mają swój smak

krwi w chusteczce i że nie ma nic wzniosłego w śmierci

bo zanim czegoś dotkniesz już pęka rdzewieje i znika

a tyle piękna jest w prochu co brzydoty

 

zabiorę też trzy ziarna grochu jedno w razie poczucia głodu

drugie utraty czucia w ciele a trzecie rzucę za siebie

gdy usłyszę miarowe kroki i cień ucieknie mi spod nóg

oswoję ją zanim się spotkamy wzrokiem

 

larwy

bywa że patrzę z wysokości obcasów. obciągam
spódniczkę, dwuznacznie poprawiam włosy.
śmieję się z kiepskich żartów i szybciej mrugam
przy komplementach. moje biodra kołyszą się

kiedy idę lub tańczę. czasem oddaję pocałunek
z zamkniętymi oczyma, a czasem ustami
zamykam oczy. tylko wtedy, gdy słyszę
„nie mogłem spać”, znikam za drzwiami i słucham
chrobotu robaków. wiedzą, jak przetrwać.

 

pomiędzy

 

pomiędzy Scyllą a Charybdą rozbitkowie bez tratw

rozgarniają ciała uczepione powierzchni

figowych gałęzi

na wschodzie Awiłajtis niemowa martwe ramiona

składa oratorium dla jutrzejszych bogów

z betonowych gajów

tu próchnieją kosze ze złotymi jabłkami

przywiędły kwiaty w wieńcach

Fidiaszu Fidiaszu

tam Auksztojas z zadartą kosmatą głową

zasypia wajdelotów w popiele

my pośród

 

zegarek

 

dawniej pytanie która godzina? napawało lękiem.

możliwość spóźnienia wywoływała dreszcz

i głośniejsze tykanie pod bluzką. dlatego nie nosiłam zegarka.

poza tym tylko on został po prababci Stanisławie.

 

ktoś we mnie pamięta. drogę po suchych grudach, ciężar dwóch walizek,

biało-czerwony szlaban i szuranie trepów pradziadka

gdy podciągał opadające spodnie wiązane na troki.

 

widzi sińce na plecach obitych tłumokiem skrywającym

obietnicę gotowanych ziemniaków – hebel i małą poręczną piłkę.

te ziemniaki kosztowały rodowy majątek i przedwczesną śmierć

Weroniki. okraszane przewlekłym kaszlem nie smakowały

bez soli i grama słoniny.

 

znikające zawiniątka przywiezione z tamtej ziemi rozpraszały

światło. ciemniało z każdym dniem i nocą

strach zaglądał do okien i otwartych szeroko oczu.

któregoś dnia pradziadek Józef posadził dąb, pod nim wykopał studnię.

razem z babką utopili w niej przydrożny kurz i spiekotę.

 

ich już nie ma, a ja pamiętam nowe rzeczy –

złote loki i czarne oczy, sad i śmiech jabłek.

jednak walizka wciąż leży przy drzwiach, a złoty zegarek

zepsułam ze strachu, że usłyszę jak przestaje tykać.

 

================================================================================

Zatopiona Lituanida

Salonliteracki.pl to prężny portal, którego jednym z filarów (chyba lepiej byłoby napisać: kolumn korynckich!) jest Izabela Wageman. Poetka z Kędzierzyna-Koźla, która właśnie wydała swój debiutancki tomik w serii poetyckiej zainicjowanej przez tenże portal. Otwierał ją recenzowany tu już przeze mnie Sławomir Płatek (tomik „Bez imienia”), a dwie kolejne książki to nieznanej mi, a wielce interesującej Anny Kaliny Modrakis („Prześwietlenie”) i właśnie zbiór Izy. Seria zapowiada się apetycznie i cieszy oko od strony edytorskiej. Tomik Wageman opatrzony jest pięknym tytułem: W oszukiwaniu snu. Oczywiście, jest w tym oszukiwaniu przede wszystkim poszukiwanie. Czego? Hm, na pewno własnej tożsamości i autointerpretacji tej „muzyki życia”, która dobiega gdzieś zza kulis „świadomości dyskursywnej”. Iza Wageman, pisząca nie tylko współczesnym, ale też wyraziście własnym językiem, wywodzi się, chcąc nie chcąc, z trzech tradycji. Po pierwsze, na głowie kwietny ma wianek, w ręku zielony badylek, tzn. mam tu na myśli „litewski” rozdział naszej literatury, a zwłaszcza tej z drugiej części „Dziadów”. Po drugie – z tradycji polskich autentystów. Po trzecie, z etosu i toposu Macondo, „wynalezionego”, jak wiemy, przez pisarzy latynoskich, lecz zuniwersalizowanego w ostatnich dekadach w literaturze światowej. Sama autorka pisze w informacji o sobie i swojej książce: Przodkowie moi (po kądzieli) pochodzą z Litwy, pięknego, dzikiego i pogańskiego ongiś kraju. Podobno, dopóki człowiek nie pozna swoich korzeni, nie będzie potrafił rozrosnąć się i zakwitnąć. Pewnie dlatego próbuję zbliżyć się i dotknąć tego, co zostało tam, nad Wilią. Ta książka to próba pokonania przestrzeni obyczajowej, kulturowej, kilometrowej… Tak, to są wiersze bardzo „litewskie”; tyle w nich lituanizmów, że słuszna była decyzja Autorki, by na końcu książki zamieścić ich mały słowniczek. Cały cymes jednak w czym innym: w urodzie, melancholii i ezoteryzmie tej podróży ku korzeniom kultury i osobowości. Zdawało mi się, że czytam jakąś baśń – oniryczną, zasupłaną w intuicyjność, pradzieciństwo i pradziedzictwo. Wszystko to dzieje się TAM, na dodatek jakby poza czasem i poza próbami racjonalizowania czegokolwiek. Jakaś kabała i duchy zatopionej Lituanidy patronują temu światu, podnoszą się z niego jak mgła i odurzają nas, omamiają, zaczarowują. Iza umie budować cudowny klimat rustykalności i pejzażu duchowego. Wczuwać się w smaki pogańskiej etniczności i tego wszystkiego, co w jakiejś mierze magiczne i totemiczne. Toteż aura tych wierszy jest niesamowicie piękna i narkotyczna, sugestywnie przenosząca nas poza realia (choć one są) i poza „czas historyczny”. Pytanie dla sceptyków: czy tego typu poezja ma dzisiaj jakiś sens i czy może odnaleźć dla siebie miejsce we współczesności? Głupie pytanie, rzecz jasna… Zresztą gdyby nawet świat Izy Wageman uznać za nazbyt eskapistyczny i pogrążony w „niedorzecznym śnie”, to mam w zanadrzu inny argument: te wiersze są osobliwą autowiwisekcją Autorki. Tak naprawdę Iza pisze o swoim „libido kulturowym”, poszukuje, o czym już wspomniałem, własnej tożsamości i żywiołów, jakie w niej pohukują. Cały tomik jest próbą dotarcia nie do „jarmarku etnograficznego”, lecz do substratów własnej osobowości, do kondycji egzystencjalnej, jaka nas trzyma w swojej mocy. To jest ten „drugi poziom”, na jakim trzeba czytać te wiersze, bardzo subtelny, bardzo mądry. Trzecia część tomiku nosi tytuł świat ktoś poukładał przede mną i tu tkwi klucz do autorskiej filozofii, do tego wmyśliwania się w amfiladę tropów i sensów, jaką kroczymy. I jeszcze jedno: ten tomik jest ewokacją osobnego języka i własnego tonu, klimatu. Jak wiadomo, język w poezji rozstrzyga o wszystkim. Tu mówi: mamy kolejną oryginalną poetkę! Piękny, nastrojowy, inspirujący zbiór. Jakoś ostatnio natykam się na „późne debiuty” (Wageman ma 35 lat); one potwierdzają jedno: zadatki na dobrego poetę można rozpoznać wcześnie, ale on staje się dobry dopiero, gdy dojrzeje w nim świat istotnych znaczeń i komunikatów. A te trzeba w sobie budować, jakby przed nami nie było innych.

_______________

Izabela Wageman, W oszukiwaniu snu, Stowarzyszenie

Salon Literacki, Warszawa 2011, s. 54

Leszek Żuliński, Gazeta Kulturalna Nr 6 (178) czerwiec 2011, s. 5.

więcej recenzji [tutaj]