Nawigacja mobilna menu

„Zakład Pracy Chronionej Barbary Janas-Dudek jest przewrotną alegorią. Aby określić jej charakter, podążmy przez moment tropem szkicu Waltera Benjamina, pt. Park Centralny. Autor Pasaży nie pojawia się tu zresztą przypadkiem – wędrówka czytelnika po tomiku Janas-Dudek ma w sobie coś z wędrówki ponowoczesnego alegorysty, w którego maskę przybierał się Benjamin. W Parku Centralnym pisarz, analizując metaforykę Kwiatów zła, zaświadczał, że „alegoria barokowa zauważała zwłoki tylko z zewnątrz, Baudelaire zaś widział je również od wewnątrz”. To prawda. I świadkiem podobnego „strupieszenia” świata jest w swoim zbiorze Janas-Dudek. Widzi także od wewnątrz i daje temu wyraz, tworząc tomik synkretyczny, łącząc poezję alegoryczną z monodramem.(…)”

Karol Samsel Tańcząca

całość recenzji [tutaj]

 

Barbara przełamała wszelkie możliwe bariery. Całe przedstawienie skupiło uwagę na kobietach, tylko gdzieś w tle brzmiały wypowiadane przez jej męża, Jacka Dudka, didaskalia. Nie obeszło się bez dreszczy – rzadko zdarza się, by ktoś robił na mnie takie wrażenie, tak dotkliwie wchodził pod skórę i drapał wszystkie czułe miejsca. Myślę, że nie byłam odosobniona w odczuciach. Chwilę po oklaskach rozmawiałam ze znajomymi i każdy był pod wielkim wrażeniem tego, co się wydarzyło na niewielkiej scenie. Sama zaś książka to kolejne cacko, ilustrowane przez Macieja Woltmana. Galeria wypełniona pracami autora przyciągała wzrok i co chwilę można było słyszeć wyrazy podziwu. To był niezwykły wieczór, niespotykany, mogę śmiało powiedzieć, że nigdy nie zapomnę tych emocji, którymi poetka mnie dotknęła. Życzę każdemu takich wieczorów z poezją i spotkań ze sztuką. Później długo rozmawialiśmy i przeżywaliśmy każdą minutę, gest, cień na ścianie. Dziękuję.

Małgorzata Południak

całość artykułu [tutaj]

 

Jest to bez wątpienia dziełko nieszablonowe i napisane w przejmującym uniesieniu. Myślę, że Autorka otworzyła nowy rozdział poetyckiego języka i rozumowania. W tym siła i waga tej książki.

Leszek Żuliński

całość recenzji [tutaj]

 

Intrygujący tytuł tomiku to dla mnie celna metafora kobiecego życia. W odważnych, a także brutalnie obdartych z popkulturowego lukru, tytułach czterech scen Monodramu, znajduję trafną ironię podszytą głębokim smutkiem. Montaż, półprodukt, kontrola jakości, wyrób gotowy – takimi oto terminami, absolutnie nieludzkimi, nazywa autorka elementy życia kobiety.

 

Joanna Mieszkowicz

Krótkotrwałe zniekształcenie rzeczywistości

całość recenzji [tutaj]

 

Jak już nadmieniłam, pojęcie ciała jest u Janas-Dudek naturalnym przekaźnikiem znaczeń. Ciało desygnuje płeć, osobę, procesy zachodzące w jej wnętrzu oraz reakcje otoczenia („namyśliłem się twoim ciałem” z wiersza „pończochy”). Dlaczego ciało jest takie ważne? Ciało demaskuje złudny formalizm wiersza a swoim milczeniem deklaruje prawdziwość rozgrywającego się na estradzie świata życia.

Anna Łozowska-Patynowska /Latarni Morska/

całośc recenzji [tutaj]

 

Barbara Janas Dudek odkrywa przed czytelnikiem treści, przybierające oryginalne formy, wprowadzające jakby w odmiennie stany świadomości.
„Zakład pracy chronionej nie jest tomikiem komercyjnym. Nie każdy zatem się w nim odnajdzie. Zafascynowana tą niekonwencjonalną lekturą, polecam wszystkim, którzy nie przepadają za tekstami prostymi w odczycie, a poszukują w poezji szerszej przestrzeni do interpretacji.

 

Eloise /Fatamorgana – Unia Pasjonatów Sztuki/

całośc recenzji [tutaj]

 

 

Poezja ta niejako ściąga z rzeczywistości przeżywanej krok po kroku zewnętrzną warstwę. Podana jest w formie zapisu przypominającego fotografię naturalistyczną. Codzienna konfrontacja z uprzedmiotowieniem człowieka, zawiedzionymi nadziejami, chorobą – zdaje się wpisywać w logiczny paradoksalnie plan istnienia. Bo kobieta Barbary nie przeżywa niczego ponad to, czego doświadczyły miliardy innych kobiet – jej poprzedniczek. To samo przeżyją i jej następczynie. Indywidualność istnieje, jednak osadzona w bardzo konkretnym kształcie fizyczno – duchowym, stanowiącym kontynuację istnienia ludzkości.

 

Mariola Konieczna /zapiski z wizyty w „Zakładzie pracy chronionej”

całosć relacji w 44 numerze Kwartalnika Literacko-Artystycznego sZAFa

https://archiwum.kwartalnik.eu/

 

Na samym początku mojego spotkania z książką Barbary Janas-Dudek napomknęłam, że poszczególne sceny monodramu kojarzą mi się z klatkami filmu. Bo też, czy wiersze poetki nie nasuwają skojarzenia z dziełem Larsa von Triera p.t. „Dogville’ przez bliskość inscenizacji i jej wymowę : wyrysowane na płaskiej planszy miejsca pobytu ludzi oraz zniewolenie tym układem głównej bohaterki. I czy nie przychodzi na myśl inny film tego samego reżysera o tytule „Melancholia”, gdzie planeta nazwana tym właśnie stanem emocji zbliża się do Ziemi, aby ją zniszczyć, a główna postać filmu, Justine, buduje szałas z kilku złączonych u góry gałęzi – swoisty, nietrwały „dom pod lasem”. Czyż w tej sytuacji nie kołysze nami do bólu nieuchronność zawieszenia wśród gwiazd i planet w kołysce melancholii?

Poezja Barbary Janas-Dudek pulsuje uczuciami, ciemną erotycznością. Powstaje wrażenie, że gdyby położyć dłoń na wersach, można by wyczuć ciepło płynącej krwi. Wrażenie wzmagają znakomite ilustracje Macieja Woltmana. Czarno-szare, sporządzone techniką mieszaną (tusz, ołówek, wydruk). Wyodrębnia się w nich cienka kreska, wzruszająca swoją kruchością bliską ludzkiej delikatności uczuć. Grafiki te bardzo trafnie podkreślają atmosferę wierszy. Klimatowi tomiku służy również szorstkość doskonale dobranego papieru w kolejnym dziele edytorskim Zaułka Wydawniczego „Pomyłka” (Szczecin)…

Aleksandra Słowik

 

całość recencj [tutaj]

 

Zagnano je do wielkiej fabryki, gdzie odwiecznego porządku strzeże tradycja i obyczaj. Niektóre, zredukowane do roli rodzicielek i opiekunek, „matki po pierwsze / drugie i trzecie” („stojąc czy może leżąc...”), zajmują stanowiska montażowe, całkowicie poświęcając się produkcji nowych pokoleń. Inne, „suki, którym nie można się oprzeć” („A pan się oparł o ramię”), „nielubiące kuchni / obrazów bitych mięs” („Amazonka”), lecz pozwalające jedynie na „namyślenie ciałem” („Pończochy”), to półprodukty, nienadające się do dalszej obróbki ani rozmnożenia. Jeżeli za ciasno im w tych stereotypowych rolach Madonn i Ladacznic, jeżeli odważą się zwariować, zacząć sobie wyobrażać „kotki / których nigdy nie było” („Dom pod lasem”), „wrzucać lokówkę do wanny, przegryzać dwa rtęciowe termometry i przecinać ścięgna pod łokciem” („Dom pod lasem”), wówczas trafią na Stanowisko Kontroli Jakości, czyli do szpitala psychiatrycznego, gdzie usuwa się wszelkie usterki. Wyjdą stamtąd jako Wyroby Gotowe, na pozór wolne, „samodzielne i samowystarczalne”, „świadomie odmieniające się przez liczby i przypadki osobowości”, lecz i tak urzeczowione, recytujące wyuczone formułki jak nakręcane laleczki. Wyjście Ewakuacyjne z Zakładu Pracy Chronionej okazuje się pozorne, za drzwiami znajduje się kolejna hala produkcyjna….

Weronika Górska

całość recenzji [tutaj]

 

[…]Drzwi w wymiarze poetyckim też mają swoje zaszczytne miejsce.  Niebo poetów nie ma drzwi, bramy, tę na plecach niesiemy myśląc że to skrzydła – pisał Janusz Żernicki,  albo drzwi do Zakładu pracy chronionej Barbary Janas Dudek, znajdujące się wśród rekwizytów Teatru w Kaliszu. Nie byłoby Zakładu pracy chronionej bez drzwi, albo na odwrót, drzwi znalazły tam swoje miejsce i dobrze się poetce przysłużyły. Jest to trop ponadczasowy, analogia do bramy Kartaginy, i bramy Żernickiego . Myślę, że poetka z Chorzowa rozgrzeszy mnie za takie właśnie porównanie.[…]

Jerzy Beniamin Zimny

Fragment eseju pt. Drzwi – całość [tutaj]

Zastanawiam się. Tytuł książki sprawia, że jestem zdezorientowana. „Zakład pracy chronionej”, wydany przez Zaułek Wydawniczy Pomyłka, to książka poetycka, której autorką jest Barbara Janas-Dudek. Tomik wierszy z wydumanym tytułem, które przydarzyły się Autorce, czy atlas prowadzący czytającego po rejonach zarezerwowanych dla tych bardziej wrażliwych, bardziej skrzywdzonych, bardziej ułomnych? Nie. To nie to. Te wiersze nie przydarzyły się Autorce. Przyszły jak szczepionka na tyfus, albo odtrutka. I są jak wyprawa do miejsca odosobnienia, które drzemie w nas nawet w najbardziej słoneczne południe.

To miejsce nieodwiedzane, niewspominane, a przecież obecne jak kleszcz, którego przynosi się do domu z niewinnego wyjścia za drzwi, z łąki, z lasu, z trawnika przed domem. Z myśli, albo uczynków. Z własnych, albo cudzych – tu reguł nie ma, bo życie nie planuje, nie stroi się, nie przymila.

I „ulało się ze mnie” – pisze Autorka. Ulało się, na widok małej dziewczynki, która chciała „dojrzałość dotknąć/ szeroko otwartym wieczorem”, kobiety jak „suka, której nie można się oprzeć”, rozciętej „pomiędzy czernią, a ustami/ wina rocznik 76”. Ulało się na wspomnienie kobiety w depresji, noszącej w sobie stratę dziecka, wizje słodkiej Rachelki o oczach kolor bzu, co ” zamieszkała w windzie”. Była ciepła i prawdziwa. I ulało się na widok skatowanej młodej ciężarnej „z brzuchem zadartym ku niebu” i pomarszczonej „pani od kotka”, i „Mesjasza”, któremu rozum odebrał gwałt na córce.

Każdemu by się ulało, bo nam, zwyczajnym ludziom, zdarza się taka reakcja na zło, nieszczęście, niesprawiedliwość, która lamie umysły i serca. Ulewa się, więc zapłaczemy, może się oburzymy, krzykniemy. Może będzie to przelotny koszmar senny, albo tupnięcie niezgody. Ale bohaterka książki Barbary Janas–Dudek mówi o sobie: „mam dwieście lat,/słodko-duszący smak młodych wiśni. /…/noszę ciężar afektów, wizji, wcieleń, /pełne piersi i puste gniazdo brzucha./

Jest tą matką, tą dziewczyną, tym starcem. Jest sumą.

I mówi dalej: „dzieci bawią się zapałkami, /dzieci podpalają dom./ jestem spokojna”.

A więc do wszystkich nieszczęść, jakie nosi w sobie dochodzi to najgorsze – „puste gniazdo brzucha” i „dom pod lasem, którego nie ma i nie było” i dzieci, których nie ma. Skoro ich nie ma to mogę je sobie wymyśleć, mogą się bawić przy mnie w życie, kpić z niebezpieczeństw, rozniecać ogień, palić mój dom – a będę miała w sobie spokój patrząc jak pięknie płonie poświadczenie ich obecności…

I już nic nie będzie mi w stanie zrobić żadne z tych nieszczęść. Będę spokojna, aż lato skończy się „echem grzybobrania i deszczem” i będę znowu „pragnąć jednego Boga drzewa domu/poznać mężczyznę jakbym go nigdy nie znała”.

Będę chciała – bo „mój dom na godziny jest święty/ nie boi się rzeki/ burze przetaczają się przed progiem”.

Książka kończy się tekstem p.t. „Odpowiedź na wiersz Różewicza „Lament”. I tu znowu dostępujemy terapii wstrząsowej. Poetka nas ostrzega, przygotowuje.
Ona wie, że nie ma prostego podziału na dobrych i lepszych. Na winnych i tych co dopiero zawinią. Trzeba się wystrzegać, pilnować granic.

Bolesna to lektura. I niełatwa. […]

Roma Jegor

całość recenzji [Tutaj]